niezwykle zaciekle.
Roboty, pełne gniewu, bezgłośnie realizowały swoje fundamentalne zadanie, do którego każdy z nich został po- wołany już w fazie projektu. — Trudno to sobie wyobrazić — odezwała się szeptem Mary Fields, kręcąc głową. — Zupełnie nie rozumiem, jak do tego doszło. — Jak sądzisz, czy to mogło zrobić jakieś zwierzę? — snuł domysły Tom. — Gzy w naszym sąsiedztwie ktoś trzyma duże psy? — Raczej nie. Był jeden rudy seter irlandzki, ale ci lu- dzie wyprowadzili się gdzieś na wieś. Pies należał do pana Petty'ego. Mary i Tom przyglądali się zakłopotani i zaniepokoje- ni. Niania leżała spokojnie przy drzwiach łazienki, pilnu- jąc, aby Bobby umył zęby. Zielony kadłub cały był po- wgniatany. Oko zostało zmiażdżone, szkło rozbite i potłuczone. Jednego z ramion nie dawało się już wciąg- nąć przez małe drzwiczki do środka, zwisało żałośnie z bo- ku robota, bezużyteczne ciągnęło się za nim. — Nie mieści mi się to w głowie — powtórzyła Mary. — Wezwę ekipę naprawczą i zapytam, co na ten temat są- dzą. Tom, to musiało się zdarzyć w nocy. Wtedy, gdy spa- liśmy. Pamiętasz te hałasy, które słyszałam... — Ciiiiii... — mruknął ostrzegawczo mąż. Niania zbliżała się do nich. Słychać było nieregularne kołatanie i brzęczenie, kuśtykający nieporadnie zielony metalowy kadłub wydawał z siebie nierówny, zgrzytliwy dźwięk. Tom i Mary Ficlds patrzyli ze smutkiem, jak ro- bot ciężko i wolno toczy się w stronę salonu. — Zastanawiam się... — powiedziała szeptem Mary — Nad czym? — Myślę, czy podobna sytuacja może się jeszcze po- wtórzyć. — Przesłała mężowi krótkie, pełne smutku spoj- rzenie. — Wiesz przecież, jak mocno dzieci są z nią zwią- zane... i jak bardzo jest im potrzebna. Bez niej nie czułyby się bezpieczne, prawda? —Może nic takiego już się więcej nie przydarzy — odezwał się uspokajająco pan Fields. — To mógł być wy- padek. Sam jednak nie wierzył w to, co mówił. Był przeświad- czony, że ta historia z Nianią to nie był wypadek. Wyjechał tyłem z garażu, wyprowadzając swój krążow- nik. Manewrował nim tak długo, aż drzwi pojazdu wyko- rzystywane przy załadunku ustawiły się dokładnie na wprost tylnych drzwi domu. Zapakowanie obtłuczonego, pogiętego kadłuba Niani do środka zajęło tylko chwilę. W ciągu dziesięciu minut Tom był już w drodze do miasta. Jechał w kierunku warsztatów naprawczych Service Indu- stries, Inc. W progu powitał go ktoś z obsługi. Mężczyzna ubrany w biały, wyplamiony smarem kombinezon. — Jakieś kłopoty? — zapytał znużonym głosem. Z ty- łu, za nim, na całej długości olbrzymiej hali stały w rzędach