pieniędzy. - Chłopaki, stawiam wam piwo, może być?
- Jasne - odparł z szerokim uśmiechem Duży Jim. - Dzięki. Bobby wyszedł na ulicę w dużo lepszym nastroju i skierował się w stronę domu Jessiki. Bourbon Street jak zwykle była pełna ludzi, policjant słyszał strzępki rozmów, a jego humor pogarszał się niemal z każdym krokiem, gdyż sporo osób z przejęciem rozmawiało o ostatnich tajemniczych wydarzeniach - o zaginionych zwłokach, o śmierci dwóch gliniarzy. I oczywiście o tym, że policja powinna wreszcie coś z tym zrobić, bo od tego przecież jest, wszyscy płacimy na nią podatki... Jęknął w duchu. Nagle wydało mu się, że ktoś za nim idzie. Chyba rzeczywiście musiał być diabelnie przemęczony. Oczywiście, że musiał ktoś za nim iść, w tłumie na Bourbon Street zawsze ktoś musiał za kimś iść, gdyż przy takiej liczbie ludzi było niemożliwe, by każdy kierował się w inną stronę. Kiedy zapukał do drzwi domu Jessiki, uchyliła się zasłona w oknie, Gareth wyjrzał podejrzliwie i dopiero wtedy otworzył. W tym momencie Bobby znowu wyczuł, że ma kogoś za plecami, lecz tym razem odwrócił się gwałtownie, gotów sięgnąć po pistolet. - Ach, to ty. Nie powinieneś tak chodzić za kimś, kto jest uzbrojony. - Po co przyszedłeś, Bobby? - spytał Gareth, stojąc w progu. RS 274 - Chciałem na chwilę zobaczyć się ze Stacey, to wszystko. Nie wiedziałem, że on pójdzie za mną. - Stacey jest zajęta. - Daj spokój, Gareth. Mam za sobą ciężki dzień, chciałem tylko się z nią przywitać. Wpuść mnie. Na minutę. - Dobrze, wejdź, ale zostań w holu. Pójdę ją zapytać, czy zejdzie do ciebie. Bobby przestąpił próg, po czym odwrócił się. - Hej, czemu w ogóle za mną poszedłeś? - Nie wiem. Przeczucie - odparł Duży Jim. - Ja tylko powiem Stacey „cześć" i pójdę sobie. Bobby jęknął. - No coraz lepiej! Twój cień też przylazł. Czy ja nie mogę spokojnie zobaczyć się z moją dziewczyną? Murzyn spojrzał w stronę furtki. Ścieżką biegł zdyszany Barry Larson. - Jim, co tak nagle wypadłeś z klubu? Przecież jeszcze nie skończyliśmy dzisiejszego występu. - Zarządzam przerwę. Do diabła, Barry, nie musisz się mnie trzymać jak matczynej spódnicy. Barry wyglądał na zranionego tą uwagą. - Przepraszam, po prostu myślałem, że coś się stało. - No dobra, wejdź. Zaraz pójdziemy dalej grać. Bobby zmusił się do uśmiechu. - Jasne, wejdź. Muzyk skwapliwie skorzystał z zaproszenia i rozejrzał się dookoła. RS 275 - Ale chałupa, nie? - Fajna, ale zaniknij drzwi - ponaglił go z irytacją Bobby. - Nie chcemy tu nawpuszczać żadnych robaków. Stacey siedziała na krześle, nie spuszczając Mary z oka. Dziewczyna wyglądała na całkiem zadowoloną w swoim małym więzieniu, jak długo