obserwował teraz swojego pana przez szklany blat, poznaczony
sladami szklanek, które stały tu poprzedniego wieczora. - Có¿, jesli spotkasz Aleksa, powiedz mu, prosze, ¿e chciałabym ja zobaczyc. Postaraj sie, by zrozumiał, ¿e my te¿ nale¿ymy do rodziny. Niezale¿nie od tego, co zaszło miedzy ojcami, w naszych ¿yłach płynie ta sama krew. - To prawda. - Nick wstał. - Wiec porozmawiasz z Aleksem? - Tak. - To dobrze. Dobrze. Dziekuje. Niezbadane sa scie¿ki Pana. Wiesz o tym. - Tak, słyszałem. - W głosie Nicka zabrzmiała ledwo wyczuwalna nuta ironii. Udało mu sie wreszcie skonczyc rozmowe. Odło¿ył słuchawke, wział szklanke ze stolika i wstawił ja do zlewu w kuchni. Twardziel łaził za nim krok w krok, stukajac pazurami po starym linoleum. - Niedługo wróce - powiedział Nick do psa, zarzucajac worek na ramie. Poszedł na werande z tyłu domu, sprawdzajac po drodze, czy pies ma wode i jedzenie w miskach i posłanie w kacie werandy, po czym zamknał drzwi. Twardziel podbiegł do samochodu, ale Nick potrzasnał głowa. - Nie tym razem, staruszku. - Podrapał psa za uszami, z których jedno było powa¿nie nadszarpniete. Tak jak wtedy, gdy pies, pół¿ywy i zakrwawiony, przywlókł sie do jego chaty wkrótce po tym, jak Nick sie tu wprowadził. 38 - Musiał walczyc z szopem albo z innym psem - powiedział miejscowy weterynarz. W rezultacie pies stracił łape, zachował ucho i znalazł nowy dom w chacie Nicka. Pasowali do siebie jak ulał. - Nie wpakuj sie w jakies kłopoty. - Nick wyprostował sie, wsiadł do samochodu i właczył silnik. Niebo było cie¿kie, szare i ponure, tak jak nastrój Nicka. Wrzucił jedynke. Przypomniał sobie telefon Cherise i deklarowana przez nia ¿arliwa wiare. Pomyslał, ¿e i jemu przydałoby sie troche wiary, zwłaszcza teraz. Naprawde z wdziecznoscia przyjałby pomoc z nieba, ale wiedział, ¿e nie ma na co liczyc. Rzucił okiem we wsteczne lusterko i zobaczył czarno-białego psa, siedzacego na ganku. Przez chwile czuł sie tak, jakby opuszczał swoja jedyna rodzine. - Swietnie - mruknał pod nosem. Wyjechał na wiejska droge, która miała go doprowadzic do miedzy-stanowej autostrady. Autostrada ruszy na południe, do San Francisco. I do Marli. Głosy, kilka głosów. Wydawało jej sie, ¿e je zna. Znowu podpłyneła pod sama powierzchnie swiadomosci. Bardzo chciało jej sie spac, czuła sie otumaniona i zmeczona. Spróbowała uniesc powieki, które ciagle jednak były zbyt cie¿kie. Nie chciała znowu zasnac, przynajmniej przez jakis czas. - Tak, powiedział, ¿e przyjedzie, ale naprawde musiałem go przycisnac. - To mówił Alex. - Kto? Kto przyjedzie?