Pomysł poślubienia panny Gallant nadal uważał za genialny, natomiast wprowadzenie
go w życie zdecydowanie mu nie wyszło. Wiedział jedynie, że musi nakłonić ją do pozostania. Był przekonany, że jako osoba praktyczna w końcu zrozumie jego racje. Do tego czasu będzie się poruszał jak po wrogim terytorium, uważając na każdy krok lub słowo. Ostatecznie nawet tak złemu człowiekowi jak jego ojcu udało się ożenić z wybraną kobietą. A może Alexandra ma rację i rzeczywiście nie wszystko da się zdobyć. Lecz on przynajmniej spróbuje dopiąć swego. Ku jego zaskoczeniu pierwszą przeszkodą na drodze do celu okazał się Robert Ellis. Wstąpiwszy najpierw do jadalni, żeby się przywitać i upewnić, czy guwernantka wróciła, poszedł do stajni obejrzeć parę nowych koni zaprzęgowych. - Dlaczego kupujesz same kare? Do diaska! W szerokich wrotach stał lord Belton. - To taki styl. Skąd wiedziałeś, że tu jestem? - Nie wiedziałem. Wimbole poinformował mnie, że wyszedłeś, ale w ogrodzie spotkałem pannę Gallant i ona mi powiedziała, gdzie cię znajdę. Ciekawe. - Co za szczęśliwy zbieg okoliczności. - Też tak uważam. Wspomniała również, że mnie szukałeś, żeby przełożyć piknik z panną Delacroix. - Wcale nie. - Ruszył do domu ścieżką dla powozów, żeby ominąć ogród i jego pokusy. - Dlaczego? - Przestań wreszcie udawać, Belton. Wicehrabia zmarszczył brwi. - Słucham? Lucien się zatrzymał. - Nie nabierzesz mnie, Robercie. Rose Delacroix? Daj innym szansę. - Hm. Nie zamierzam cię przekonywać, bo i tak mi nie uwierzysz, ale obiecałem twojej kuzynce piknik i byłoby niegrzecznie z mojej strony, gdybym się teraz wycofał. - Co za ogłada! No, dobrze, jedźcie sobie. Nawet każę dla was przygotować kosz piknikowy. Belton uśmiechnął się szeroko. - Także twój faeton i nową parę koni, jeśli łaska. - Dzisiaj? - Wiem od panny Gallant, że Rose nie ma żadnych umówionych spotkań. Postępowanie guwernantki było równie irytujące, jak determinacja i bezczelność Roberta Ellisa. Nagle zaczęło się jej spieszyć. Dobrze wiedział dlaczego, Gdy już wyda Rose za mąż, znajdzie sobie nową posadę i zerwie stare więzi. - Niech ci będzie, skoro się upierasz - powiedział, ukrywając frustrację. - Może kilka godzin spędzonych w towarzystwie mojej kuzynki raz na zawsze cię do niej zniechęci. - Jesteś bez serca, Kilcairn. Ha, mały Robercik go przejrzał, w przeciwieństwie do panny Gallant. Poprzedniego ranka stał się w jej oczach idealnym dżentelmenem. Teraz wystarczyło zatem zachowywać się zgodnie z jej naukami. Nie wiedziała przecież, że odniosła sukces przerastający jej najśmielsze oczekiwania. Gdy weszli z Robertem do holu, Rose i Alexandra akurat schodziły po schodach. - Na pewno chcesz się wybrać na przejażdżkę z tym draniem? - spytał kuzynkę. Wziął od Wimbole'a szal i zarzucił go jej na ramiona. Rose się zarumieniła. - Lord Belton nie jest draniem. - Zachichotała. - A nawet jeśli tak, przynajmniej będzie wesoło. - Jestem prawdziwym dżentelmenem - zapewnił Robert i podał jej ramię. - I z przyjemnością informuję, że pani kuzyn daje nam kosz z jedzeniem, środek transportu i swój nowy zaprzęg. - Naprawdę? - zdziwiła się dziewczyna. - Dziękuję, Lucienie.