– Naprawdę staram się, jak mogę. Sally i Alice były przemiłymi dziewczynkami. A to...
to nie powinno się było wydarzyć. – Rozumiemy. Rainie wstała. Podała Mannowi wizytówkę i wyrecytowała zwyczajową formułkę. Niech zadzwoni do biura szeryfa, jeśli coś sobie przypomni. Miała jednak wątpliwości, czy w najbliższym czasie przyjdzie mu ochota na rozmowę z agresywną policjantką. Ale kiedy otwierała drzwi, Mann ją zaskoczył. – Pani Conner. – Rainie zatrzymała się. Psycholog wskazał sąsiednie pomieszczenie z dużym biurkiem. – Jak pani widzi, mój gabinet połączony jest z sekretariatem. Wprawdzie w czasie, gdy padły strzały, byłem u siebie sam, ale gdybym wychodził, ktoś musiałby mnie zauważyć. Proszę zapytać naszą sekretarkę, Marge. Z pewnością potwierdzi, że na początku przerwy wszedłem do swojego gabinetu z kanapką w ręku i potem nigdzie się stąd nie ruszałem. Chciałbym, żeby pani o tym wiedziała. Kiwnęła głową. Facet chyba rzeczywiście miał alibi. Jej wzrok padł na stare teczki, rozrzucone po podłodze. Dostrzegła dwa znajome nazwiska. Sally Walker. Alice Bensen. Oczywiście. Te dokumenty były już niepotrzebne. Richard Mann podążył za jej spojrzeniem i jakby jeszcze bardziej posmutniał. – Powinnam to zabrać – zawyrokowała. – Dołączyć do raportu o ofiarach. Jakoś dziwnie na nią popatrzył. Może zastanawiał się, kiedy się nauczyła reagować tak obojętnie. Potem posłusznie podniósł obie teczki z podłogi i podał je Rainie. Wizyta dobiegła końca. 18 Czwartek, 17 maja, 15.12 Rainie i Quincy wpadli na szybki lunch do Dairy Queen. Gdy wrócili do centrum operacyjnego, czekał już na nich Abe Sanders w idealnie wyprasowanym szarym garniturze i lśniących, czarnych pantoflach. Rainie zaczęła podejrzewać, że detektyw stanowy nie tylko podróżuje z własnymi warzywami, ale też wozi ze sobą żelazko i zestaw do pastowania butów. A w jaki sposób spędza wolny czas? Sanders rozsiadł się za biurkiem Rainie i czytał faks. Bez ceremonii wyrwała mu kartkę z ręki. – Wątpię, czy to do ciebie. – Chcesz powiedzieć, że nie jesteśmy jedną wielką rodziną? – wycedził z niewinnym uśmieszkiem. Rainie przeszyła go piorunującym spojrzeniem i zajęła się nadesłaną wiadomością. Kancelaria adwokacka Johnson, Johnson and Jones – przyjęcia bożonarodzeniowe muszą mieć na najwyższym światowym poziomie – informowała, że ani Rainie, ani jej współpracownikom nie wolno kontaktować się z Shepem, Sandy lub Becky O’Grady bez obecności reprezentujących rodzinę prawników. Jeśli ktoś z zespołu dochodzeniowego spróbuje złamać ten zakaz, biuro szeryfa w Bakersville zostanie podane do sądu. Z poważaniem, Avery Johnson. – Cudownie – wymamrotała Rainie. Rozmowa Shepa z Sandy najwyraźniej przyniosła efekt. A może Shep, żeby przypadkiem nie zaszkodzić Danny’emu, wspomniał Johnsonowi, iż policjantka Conner chciałaby przesłuchać Becky? Doświadczony szeryf chyba nie powinien popełnić takiego błędu. – Wygląda na to, że w najbliższym czasie nie przesłuchamy Becky O’Grady – skomentował Sanders. – Zobaczymy. – Rainie podała faks Quincy’emu, który bynajmniej nie wyglądał na zmartwionego. – Rutynowe posunięcie – stwierdził. – To tylko początek – przestrzegł Sanders, przybierając ton doświadczonego gliny. – Zanim śledztwo się skończy, całe miasteczko zaroi się od prawników, którzy będą reprezentować, chronić i ciągać do sądu kogo się da. Dziwię się, że George Walker nie zaskarżył jeszcze biura szeryfa. Przecież w jego mniemaniu wszystkiemu winien jest Shep. Rainie zagryzła dolną wargę. Nie chciała się przyznawać przy Sandersie, ale sytuacja zaczynała ją przerastać.