korytarz, otaczajacy centralnie poło¿one schody. Alex
zaprowadził ja pod podwójne drzwi. - Nasz apartament - powiedział, wchodzac do salonu z kominkiem, kanapa i stolikiem, przy którym stały dwa fotele. - Tu jest moja sypialnia - wskazał drzwi po prawej stronie - a to twoja. - Otworzył drzwi i wprowadził ja do du¿ego, jasnego pokoju, w którym dominował granat, odcienie be¿u i brzoskwini. Ło¿e z palisandru, z koronkowym baldachimem, było najwiekszym meblem w pokoju. Poza nim stała tam jeszcze mała biblioteczka pełna oprawnych w skóre tomów, a na dwóch stolikach wazony ze swie¿o scietymi kwiatami. Na scianie wisiały zdjecia w złoconych ramkach, cały pokój sprawiał wra¿enie urzadzonego na pokaz, jakby w drzwiach miał wkrótce zawisnac sznur, zza którego wycieczka z przewodnikiem bedzie go pózniej podziwiac. - Ty i ja... my... nie spimy ze soba? 94 - Ju¿ niezbyt czesto. - Alex poluzował wezeł krawata i rozpiał górny guzik koszuli. - Czasami oczywiscie tak, ale na ogół nie. - Nie wydaje ci sie to dziwne? - Znów rozbolała ja głowa. - Nie, chyba nie. Jestesmy mał¿enstwem od tak dawna. Tak wyszło. -Wzruszył ramionami. - To nie takie złe. Ka¿de z nas ma swoje własne ¿ycie. - Ale udało nam sie poczac dziecko. - Cos tu nie pasowało. - Tak. - Usmiechnał sie i pod warstwa wytwornych manier Marla dostrzegła slad chłopiecego wdzieku. - To nam sie udało. Chodz. Masz racje, ju¿ czas, ¿ebys zobaczyła tego małego diabełka. - Poprowadził ja do znajdujacych na koncu sypialni podwójnych oszklonych drzwi. Za nimi znajdował sie malutki pokoik pomalowany na niebiesko. Sciany do połowy wysokosci pokrywała tapeta z motywem zwierzat i Arki Noego. Ten pokój wydawał sie zamieszkany i ciepły. W sam raz dla małego dziecka. W katach upchnieto miekkie poduchy i pluszowe zwierzeta, na półkach stały zabawki, a w półmroku lsniła lampka nocna w kształcie Arki. Z łó¿eczka dochodziło ciche posapywanie. Marla, zdenerwowana i wzruszona, podeszła bli¿ej. W łó¿eczku spało niemowle, le¿ac na plecach, ze zgietymi nó¿kami i raczkami zacisnietymi w piastki. Jego główke pokrywał ledwo widoczny, rudobrazowy puch. Małe usteczka poruszały sie, jakby cos ssały. Poczuła dziwny ucisk w sercu, ale nie była to miłosc matki, lecz rozpacz. Jak to mo¿liwe, ¿e ten mały cherubinek nie zostawił ¿adnego sladu w jej pamieci? Dlaczego nie mo¿e przypomniec sobie niczego, co miałoby z nim jakis zwiazek? Zamrugała szybko powiekami, chcac powstrzymac łzy. Ostro¿nie wzieła na rece otulone kocykiem dziecko. 95 To jest twój syn, Marla! Twój syn! Ta mysl była zarazem cudowna i przera¿ajaca. Co ona własciwie wie o dzieciach? Wyglada na to, ¿e jedno ju¿ odchowała, ale teraz nie potrafiła odnalezc w sobie ¿adnych zwiazanych z tym macierzynskich